sobota, 21 czerwca 2014

Przychodzi facet do lekarza...

Nigdy nie lubiłam komedii, zwłaszcza romantycznych. Uznawałam je za zło wcielone współczesnej kinematografii czychającej na moje zdrowie psychiczne. Co do komedii romantycznych, to kojarzyły mi się z gołymi cyckami, obciachowymi scenami wzbudzającymi niesmak i poczucie zażenowania, niż śmiech (np. "40 dni i 40 nocy" - Matulu, co mnie pokusiło żeby na to iść, do dzisiaj mnie bolą pieniądze za bilet do kina).

Jednakże nastąpił dzień światłości i nadziei, gdy zjawił (a raczej, przypałętał się i nie chciał się odczepić) Wybranek Życia wraz z francuskimi komediami. Od kiedy zobaczyłam "Jeszcze dalej niż Północ" to przepadłam. Na dobre, to był kamień milowy do mojego powrotu do oglądania tego rodzaju filmów.

Jednakże dzisiaj nie będę mówić/pisać o tym, gdyż to staroć. Dzisiaj o nowości, która dopiero wchodzi do kin, czyli "Przychodzi facet do lekarza". Film współtwórcy "Jeszcze dalej niż Północ" (przeznaczenie nas połączyło) - Dany'ego Boon'a, który popełnił scenariusz oraz pełnił rolę reżysera tejże nowości. Gdyby komu było mało, to dodam jeszcze, że Boon zagrał główną rolę we własnym filmie. I zrobił to bardzo dobrze, ale do rzeczy.

"Przychodzi facet do lekarza" opowiada historię mężczyzny, Antoine Bailleul, któremu bliżej 40 niż dalej i niczego w życiu nie osiągnął. Dodatkowo, jego życie towarzyskie (i miłosne) leży w gruzach (dobra, nie ma go w cale). A wszystkie te nieszczęścia spadły na niego dlatego, że jest hipohondrykiem, ale nie takim w stylu detektywa Monk'a. Nie, jest znacznie gorzej. Nie dość, że ma fioła na punkcie zarazków to jest również stałym bywalcem wszelkich aptek.

Antoine ma jednego przyjaciela, własnego lekarza, który go leczy od 18 lat. Jednakże, i on ma dość jego zachowania. Postanawia go wyleczyć "z dżumy XXI wieku - samotności". I o tym jest film. Jak znaleźć miłość, pomimo swoich ograniczeń, jak i akceptacji samego siebie. A wszystko to podane w lekkiej i strawnej formie, polanej sosem z dobrego humoru.

To nie jest film dla miłośników slapstickowych komedii. Ci mogą się poczuć filmem zawiedzeni, za to Ci, którzy wolą żarty słowne i humor sytuacyjny, będą zadowoleni. "Przychodzi..." jest filmem lekkim i przyjemnym. Słyszałam głosy na sali kinowej, że film był przewidywalny, ale mnie to nie męczyło podczas oglądania. Przyjemnie się go oglądało i z przyjemnością jeszcze raz go zobaczę, jeśli będę miała taką okazję. Polecam.



Moja Ocena: 8/10

A tutaj trailer, który można spokojnie obejrzeć (bo nie zdradza za wiele z fabuły - zmora trailer'ów filmów sci-fi):



1 komentarz:

  1. No brzmi fajnie, ale nie na tyle fajnie żebym poszła na to do kina :D

    OdpowiedzUsuń